Uwolnić potencjał urzędasów!

2010-10-01 00:19

 Czy rynek pracy jest na tyle elastyczny, by wchłonąć 215 tys. zwolnionych urzędników? – martwi się bloger Trystero na myśl o ewentualnych oszczędnościach w administracji*. Odpowiadam: Dla rynku pracy to pestka. Gdyby taką liczbę urzędasów zwolnić już jutro, liczba bezrobotnych byłaby i tak mniejsza niż jeszcze w marcu tego roku.

Wystarczy wejść na strony Głównego Urzędu Statystycznego, żeby dowiedzieć się, że obecnie mamy ok. 1,8 mln bezrobotnych, a pod koniec marca było ich aż 2,08 mln. Trystero, jak zwykle, demonizuje wszystkie postulaty wychodzące z ust liberalnych ekonomistów. Z innymi jego tezami dotyczącymi biurokracji nie warto, niestety, nawet polemizować. Np. gdy między słowami sugeruje, że w związku z małą w porównaniu z innymi krajami UE liczbą urzędników, nie potrzebujemy w tej dziedzinie radykalnych oszczędności. On chyba czegoś nie rozumie. Dlaczego niby istotną miarą polskiej biurokracji miałoby być porównanie z innymi państwami? Czy wykończony kolejną kontrolą skarbówki polski biznesmen poczuje się lepiej, gdy poinformuje się go, że inni zagranicą mają gorzej? Czy Trystero naprawdę wierzy, że można poprawić efektywność urzędników, bez uświadomienia im radykalnymi posunięciami, że nie mają immunitetu od zwolnień grupowych?

            Jednak pytanie o to, co będą robić zwolnieni urzędnicy – przyznam – chodziło mi od jakiegoś czasu po głowie. Może nieprzyzwyczajeni do ciężkiej pracy w nienormowanych często godzinach umrą z wyczerpania? Albo w ogóle nie poradzą sobie z jej znalezieniem i ściągną na swoje rodziny biedę? Może więc tzw. straty społeczne z tytułu ich zwolnienia przewyższą ewentualne korzyści? Nie przespałem kilku nocy, intensywnie martwiąc się o przyszły los wszelkiej maści biurw, ale w końcu wymyśliłem, że jednak nie ma się, o co martwić.

            Bo czy naprawdę ktoś uważa, że urzędnicy są głupi i niezaradni? Jak można takie cechy przypisać ludziom, którym udało znaleźć się stabilne zatrudnienie z płacami, które średnio o 25 proc. przewyższają wynagrodzenia w sektorze prywatnym? W dodatku praca urzędnika do najtrudniejszych i najcięższych nie należy (mówimy o pewnej średniej), sprowadza się do wypełniania papierów, które i tak w końcu wylądują w koszu. No i jest aż do bólu regularna. Zaczyna się o 8.00, a kończy punkt o 16.00. Choćby się waliło i paliło biurwa o tej godzinie zatrzaśnie przed petentem okienko. Świetnym podsumowaniem pracy polskiego urzędnika jest kultowa rozmowa dwóch pracownic ZUS**, w której te umawiają się w trakcie pracy na… malowanie paznokci!

          Musimy sobie uświadomić, że  pół miliona pracowników polskiej administracji to najsprytniejsi i najbardziej zaradni ludzie w tym kraju. Reszta - to banda naiwniaków, co haruje w pocie czoła od rana do wieczora, hołdując tej głupiej kapitalistycznej zasadzie: „Klient nasz pan!” Nie martwmy się więc o urzędników. Gdy ich zwolnimy, poradzą sobie lepiej niż my sobie radzimy. Niektórzy z nich, ci niedostosowani, zasilą co prawda szeregi taniej siły roboczej, ale zdecydowana większość wzmocni intelektualnie kadry polskich przedsiębiorstw (są przecież zazwyczaj dobrze wykształceni), albo założy własne firmy. W końcu, jak sądzę, jeśli rząd odważyłby się zwolnić taką masę urzędników, odważyłby się też umożliwić Polakom zakładanie firmy w jeden dzień. Jak w Hongkongu. Trystero, głowa do góry! Zwalniając biurokratycznych darmozjadów, uwalniamy ich potencjał i czynimy z nich jednostki produktywne. Słowem, zamiast zmniejszać, zwiększamy liczbę miejsc pracy!

 

*patrz komentarze pod tym wpisem: blogi.ifin24.pl/trystero/2010/09/29/biurokratyczne-zagadki/

**https://www.youtube.com/watch?v=6ioYx02K0Fo

Komentarze

PK

Kowalczyk | 2010-10-27

A co tam "liczby". Ważne, że będąc darmozjadami nie mają szansy na zbawienie.
Pozdrawiam wszystkich Katoli!

Wstaw nowy komentarz